Sandomierz

Ten wpis miał być o Kazimierzu Dolnym, w którym zaplanowaliśmy spędzić długi sierpniowy weekend. Chłopcy byli w tym czasie na wakacjach u dziadków, a nam towarzyszyła tylko Agatka. Romantyczny weekend we dwoje (prawie). Znajomi ostrzegali mnie przed wyjazdem do Kazimierza w wakacje, a zwłaszcza w długi weekend. Mówili o nieprzebranych tłumach turystów, niekończących się kolejkach po lody i godzinnym oczekiwaniu na stolik w restauracji. Pomyślałam sobie, że przecież nigdzie nie może być więcej ludzi niż na rynku w moim rodzinnym Krakowie, tak że luzik, damy radę. Jak bardzo się myliłam! Już sam wjazd do Kazimierza przypominał korek na Hel podczas wakacyjnej zmiany turnusu. Później było tylko gorzej. O samym Kazimierzu Dolnym kilka słów w dalszej części tekstu. Tymczasem skupmy się na Sandomierzu.

Do Sandomierza chciałam pojechać już od dobrych paru lat, a dokładnie od dnia, kiedy skończyłam czytać Widnokrąg Wiesława Myśliwskiego. To zdecydowanie mój ulubiony współczesny pisarz polski. Jeżeli nie znacie, to zachęcam bardzo do lektury! Myśliwski, w okresie powojennym, uczęszczał do  gimnazjum i liceum w Sandomierzu. To właśnie tutaj rozgrywa się akcja Widnokręgu, chociaż autor ani razu nie wymienia nazwy miasta.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od przejścia przez Bramę Opatowską, jedyną zachowaną bramę wjazdową do miasta. Z 30 m wieży rozciąga się widok na Sandomierz i okolice. Ku mojej ogromnej radości, zaraz po przekroczeniu bramy natknęliśmy się na restaurację i galerię Widnokrąg🙂 Oczywiście zatrzymaliśmy się na kawę, a następnie ruszyliśmy dalej w stronę rynku.

Nie będę szczegółowo opisywać wszystkich mijanych przez nas budynków i zabytków. Sandomierz jest na tyle mały, że spokojnie wystarczy jeden dzień na zwiedzanie. Na pewno warto zwrócić uwagę na powstały w XIV wieku gotycki budynek Ratusza oraz pochodząca z tego samego okresu Bazylikę Katedralną.

My zatrzymaliśmy się na dłużej w Zamku będącym siedzibą Muzeum Okręgowego. Sam budynek został odbudowany w drugiej połowie XX wieku, po wysadzeniu go w powietrze przez wojska szwedzkie w 1656 roku zachowało się jedynie zachodnie skrzydło. Warto zwiedzić muzeum, a w nim wystawy dotyczące m. in. wsi sandomierskiej, czy biżuterii wykonanej przy użyciu krzemienia pasiastego, charakterystycznego dla rejonu Sandomierza.

Z Zamku roztacza się piękny widok na bulwary wiślane, idealne miejsce na spacer lub przejażdżkę rowerową.

Naprzeciwko Zamku, również na wzgórzu, stoi jeden z najstarszych polskich kościołów z cegły – Kościół św. Jakuba. Wokół świątyni rozciągają się winnice, a na miejscu można spróbować lokalnego wina, którego produkcją zajmują się dominikanie.

Nieopodal kościoła znajduje się wejście do mierzącego ponad 500 m Wąwozu Królowej Jadwigi, jednego z pięknych wąwozów lessowych okolic Sandomierza i Kazimierza. Dzieciom na pewno spodoba się spacer po dnie jaru, którego głębokość sięga nawet 10 m.

Przyznam, że w całym Sandomierzu najbardziej zależało mi na zobaczeniu jednego konkretnego miejsca. Ucho Igielne, czyli ostatnia istniejąca furta w murach obronnych Sandomierza, to zarazem tytuł ostatniej powieści Myśliwskiego. W książce bohater przez ponad 400 stron wspina się po schodach prowadzących do furty. Tymczasem w rzeczywistości okazało się, że to jedynie kilkanaście stopni… Pomimo tłumów turystów z aparatami i trudności zrobienia zdjęcia bez innych w obiektywie bardzo mnie to miejsce wzruszyło:)

Sandomierz od pewnego czasu słynie jeszcze z jednej atrakcji turystycznej, a mianowicie wystawy Świat Ojca Mateusza. Nie wypowiem się czy warto, bo nie byliśmy:) Zrezygnowaliśmy również ze stania w kolejce do Podziemnej Trasy Turystycznej, czyli labiryntu korytarzy i komór pełniących niegdyś rolę magazynów kupieckich.

W Sandomierzu spędziliśmy cudowny dzień, bez pośpiechu i spiny, żeby jak najwięcej zobaczyć. Polecam bardzo!

Kazimierz Dolny

Jak już wspominałam we wstępie Kazimierz w czasie długiego weekendu okazał się, mówiąc eufemistycznie, nieco zatłoczony:) Nie udało nam się w związku z tym zrobić żadnych imponujących zdjęć, ponieważ w kadrze mieliśmy zawsze co najmniej kilkadziesiąt osób zasłaniających widok:)

Wieczorami było trochę luźniej, ale też bez szału.

Poza oczywistymi miejscówkami, jak Zamek, Synagoga, czy kamienice przy rynku, wrażenie zrobił na nas cmentarz żydowski w Czerniawach. Położony w lesie cmentarz powstał w 1851 roku i został niemal doszczętnie zniszczony podczas II Wojny Światowej. W latach 80. rozpoczęto prace rekonstrukcyjne cmentarza, a w 1984 roku wzniesiono pomnik w formie pękniętej Ściany Płaczu.

Janowiec

Chcąc uciec od tłumów wybraliśmy się, tym razem na rowerach, do położonego po drugiej stronie Wisły Janowca. Agatka najchętniej nie schodziłaby z fotelika rowerowego, nawet przeprawa promowa nie była dla niej tak atrakcyjna, jak sama jazda:)

Janowiec nas zauroczył i spędziliśmy w nim naprawdę przepiękny dzień. Największą lokalną atrakcją są imponujące ruiny Zamku z XVI wieku, w których mieści się oddział Muzeum Nadwiślańskiego.

Z Góry Zamkowej rozciąga się malowniczy widok na okolicę.

Nieopodal zwiedzać można odrestaurowany XVIII wieczny dwór, przeniesiony tutaj z terenów Lubelszczyzny.

Nałęczów

Do położonego nieco ponad 20 km od Kazimierza Nałęczowa wybraliśmy się późnym wieczorem na nocny pokaz balonów. Impreza odbywała się w ramach 14. Międzynarodowych Zawodów Balonowych. Żałowaliśmy, ze nie ma z nami chłopaków, na pewno byliby zachwyceni.

Puławy

W drodze powrotnej do Warszawy zatrzymaliśmy się w Puławach i zwiedziliśmy Pałac Książąt Czartoryskich, wokół którego rozciąga się ogromny park.

Na koniec chciałabym jeszcze napisać dlaczego, pomimo ewidentnego rozczarowania Kazimierzem, ten wyjazd był dla nas absolutnie wyjątkowy. Otóż ostatni raz wyjechaliśmy gdzieś z jednym dzieckiem jakieś 6 lat temu. I wtedy taki wyjazd z rocznym maluchem wydawał nam się nie lada wyzwaniem. Dziś, z perspektywy rodziców trójki, śmiejemy się trochę z siebie samych z przed paru lat. Przez te kilka sierpniowych dni czuliśmy się jak na romantycznym wyjeździe we dwoje, bez marudzenia, kłótni, dostosowywania się do potrzeb dzieci. Jednocześnie, przez prawie dwa lata życia Agatki, nigdy nie poświęciliśmy jej tyle czasu, co będąc w Kazimierzu. Agatka po raz pierwszy miała rodziców tylko dla siebie, od rana do wieczora, non stop. W ciągu czterech dni zrobiła niesamowite postępy w mówieniu, zaczęła składać całe zdania! Dodatkową nowością był dla nas fakt, że tym razem zatrzymaliśmy się w hotelu. Normalnie jest to dla nas zupełnie nieopłacalne, a w większości przypadków wręcz niemożliwe (musielibyśmy brać dwa osobne pokoje). Agatka w hotelu z prawdziwego zdarzenia była pierwszy raz i podobało jej się dosłownie wszystko, a najbardziej ogromny hall, w którym mogła biegać do woli. Przełamała też lęk przed wodą i nie chciała zupełnie wychodzić z basenu hotelowego.

Myślę, że był to dla naszej trójki niesamowicie wartościowy czas. Polecam wszystkim rodzicom, a zwłaszcza tym wielodzietnym:)

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *