Tel Awiw

Czy wyście zwariowali? Serio? Nie boicie się? Ale jedziecie bez dzieci, tak? Takie pytania zadawało nam sporo osób na wieść, że wybieramy się do Tel Awiwu. Może rzeczywiście nie jest to pierwszy kierunek, jaki przychodzi do głowy gdy planuje się wakacje z trójką małych dzieci, jednak, jak stwierdziła moja przyjaciółka, miasto jest na tyle niesamowite, że „aż dziw, że Cię tam jeszcze nie było, Maszko”. Planując wyjazd miałam w głowie dość stereotypowe wyobrażenie o niezliczonej ilości wojska na ulicach i pewne obawy co do bezpieczeństwa. Nic bardziej mylnego. Tel Awiw jest mekką ludzi młodych, nastawionych na imprezę i życie nocne. Mieszkańcy żyją bardzo intensywnie, jakby starając się celowo nie pamiętać o toczących się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej walkach w Strefie Gazy. Wojskowych jest dużo mniej niż na ulicach Brukseli, w mieście panuje typowo wakacyjna i zabawowa atmosfera. Tel Awiw jest też przyjazny dzieciom, w większości restauracji są krzesełka niemowlęce i przewijaki, również w męskich toaletach.

Jak dolecieć?

Wyszukiwanie tanich połączeń lotniczych jest moją specjalnością, często o kierunku naszych wypraw decyduje właśnie atrakcyjna cena biletów. Tym razem było podobnie, chociaż Tel Awiw chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. Tanimi liniami można dolecieć z Polski z Warszawy, Krakowa, Poznania, Gdańska, Wrocławia, Katowic i Lublina. Do wyboru, do koloru. Lot trwa około 4 godzin, warto być na lotnisku trochę wcześniej , bo można, tak jak w naszym przypadku, zostać wyselekcjonowanym do dodatkowej, drobiazgowej kontroli zarówno paszportów, jak i bagaży podręcznych. Naprawdę nie wiem czym kierowała się pani w okienku odprawy bagażowej dopisując na naszych kartach pokładowych tajemnicze litery SSSS (teraz już wiem, że chodzi o Secondary Security Screening Selection). W każdym razie, już po przekroczeniu bramek,  musieliśmy przejść jeszcze jedną żmudną kontrolę, polegającą na obmacaniu nas od stóp do głów (chłopcy byli dość mocno przejęci) i przejrzeniu torby z pieluchami i plecaczków dziecięcych pełnych kanapek i resorówek. Sam lot był całkiem przyjemny, zdecydowanie łatwiej podróżuje się z 8-miesięcznym bobasem niż z półrocznym maluchem. Niby to tylko dwa miesiące, ale fakt, że Agatka już siedzi, raczkuje i jest totalnie zainteresowana wszystkim wokół sprawił, że czterogodzinny lot szybko nam zleciał i w późny piątkowy (czytaj szabasowy) wieczór znaleźliśmy się w 40-stopniowym upale na oddalonym o 15 kilometrów od centrum Tel Awiwu lotnisku Ben Guriona. Byliśmy przygotowani, że podczas szabasu, czyli od zachodu słońca w piątek do sobotniego wieczora, komunikacja miejska nie funkcjonuje i turyści zdani są na korzystanie z taksówek. Miłym zaskoczeniem była świetnie zorganizowana obsługa pasażerów oczekujących na postoju taxi na lotnisku i stała taryfa (zależna od ilości osób, bagażu i pory dnia). Za naszą piątkę , dwa plecaki i wózek zapłaciliśmy niecałe 150 szekli, przelicznik praktycznie 1:1.

Gdzie spać?

Tel Awiw słynie z ciągnących się kilometrami piaszczystych plaż przyciągających tłumy turystów. Dlatego też większość hoteli położonych jest wzdłuż wybrzeża. Część z nich swoje czasy świetności ma już dawno za sobą, betonowe konstrukcje z lat 60. przeplatają się z odrestaurowanymi lub całkiem nowymi szklanymi wieżowcami, w których mieszczą się pięciogwiazdkowe resorty.

Noclegi w Tel Awiwie, zresztą jak wszystko inne, są bardzo drogie, dlatego znaczna część turystów (przede wszystkim tych młodszych) wybiera dużo tańsze, wieloosobowe sale w hostelach. My, jak zwykle, wynajęliśmy apartament przez airbnb, położony w północnej części miasta, przy samej plaży. Zależało nam na dwóch sypialniach i tarasie lub balkonie, mieliśmy też w pełni wyposażoną kuchnię, dzięki czemu śniadania i kolacje mogliśmy sami przygotowywać. W apartamencie było też łóżeczko i  krzesełko niemowlęce, z którego Agatka korzystała po raz pierwszy:)

Co zobaczyć?

Z uwagi na swój śródziemnomorski klimat i cudowne, piaszczyste plaże z doskonale rozwiniętą infrastrukturą, Tel Awiw jest miastem ultra turystycznym i mega hipsterskim. Wśród odwiedzających przeważają ludzie młodzi, nastawieni na plażowanie i nocne rozrywki. Wieczorami kawiarnie i restauracje są przepełnione, nadmorską promenadą spacerują tłumy turystów. Bardzo popularne są elektryczne hulajnogi i rowery, ścieżek rowerowych jest mnóstwo, na każdym rogu można znaleźć wypożyczalnie i stacje rowerów miejskich. My poruszaliśmy się głównie na piechotę, lub autobusami miejskimi (dzieci do lat 5 jeżdżą za darmo, bilety kupuje się u kierowcy).  Jak już wspominałam, dolecieliśmy do Tel Awiwu w piątek wieczorem, tak, że zwiedzanie zaczęliśmy w sobotę z samego rana. Tel Awiw podczas szabasu sprawia nieco senne wrażenie. Pomimo tłumów na plaży pozostała część miasta wydawała nam się jakby pogrążona w letargu. Sklepy i znaczna część kawiarni i restauracji były pozamykane, a wśród nielicznych samochodów przeważały taksówki. Warto dobrze zaplanować zwiedzanie, bo w szabas sporo atrakcji turystycznych jest nieczynnych lub otwartych krócej. Na ulicach nie brakuje za to kotów, które stanowią nieodłączny element krajobrazu miasta, podobnie jak murale i graffiti.

Pech chciał, że trafiliśmy na anomalię pogodową i w drugiej połowie maja przez cały nasz pobyt było ponad 35 stopni.  Postanowiliśmy schronić się przez upałem w Muzeum Sztuki Tel Awiwu, a po drodze zobaczyć część tzw. Białego Miasta. To ponad cztery tysiące białych budynków, porozrzucanych po centrum Tel Awiwu. Większość została zaprojektowana w latach 30. i 40. przez uczniów weimarskiej uczelni artystycznej Bauhaus, którzy, z uwagi na swoje żydowskie pochodzenie, szukali schronienia przed rosnącym w Europie antysemityzmem w nowopowstającym Tel Awiwie. W 2003 roku Białe Miasto zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Nie wszystkie budynki są w dobrym stanie, jednak znaczna część jest odrestaurowana i prezentuje się naprawdę imponująco.

Największe skupisko białych budowli można znaleźć wzdłuż Bulwaru Rothschilda, jednej z najstarszych i najbardziej reprezentacyjnej ulicy Tel Awiwu oraz wokół powstałego w latach 30. Placu Ziny Dizengoff ze słynną kolorową fontanną pośrodku. Niestety obecnie cały plac jest remontowany, fontanny nie było, ale białe hotele wokół placu robią wrażenie.

Odwiedziliśmy też Centrum Bauhausu, czyli galerię, bibliotekę i sklep, które organizuje dwugodzinne wycieczki po Białym Mieście z przewodnikiem. Oprowadzanie w języku angielskim odbywa się tylko raz w tygodniu, warto jednak choć na chwilę wpaść do Centrum, w darmowej galerii można zobaczyć fotografie i opisy większości białych budynków.

Na zwiedzanie Muzeum Sztuki Tel Awiwu (wstęp 50 szekli, dzieci i żołnierze w mundurach wchodzą za darmo) można by pewnie poświęcić cały dzień.

My skupiliśmy się głównie na sztuce XIX i XX wieku, muzeum ma w swoich zbiorach prace m. in. Picassa, van Gogha, Moneta, Klimta czy Modiglianiego. Przy wejściu do pawilonu impresjonistów i post-impresjonistów chłopcy dostali broszury muzealne z opisem i fotografiami wybranych obrazów. To banalne, a zarazem genialne rozwiązanie sprawiło, że mieli ogromną frajdę z odnajdywania na ścianach muzeum obrazów, których reprodukcje znajdywały się w książeczce.

Najmłodszym poświęcono również niewielką wystawę  „Soft Worlds” znajdującą się w podziemiach budynku. Rzeźby, instalacje i obrazy, wszystkie wykonane z „miękkich” materiałów, zachęcały do zabawy i eksplorowania przestrzeni. Niestety panie dbające o porządek w sali były mało wyluzowane, ciągle zwracały dzieciom uwagę i odkładały przedmioty na miejsce, pomimo, że zgodnie z opisem, wystawa miała mieć charakter jak najbardziej interaktywny i angażujący. Spędziliśmy tam jedynie jakieś 15 minut, jednak chłopcy nie byli rozczarowani, że wychodzimy. Zwłaszcza, że obiecaliśmy im plażę:)

Plaże to z pewnością jedna z największych atrakcji Tel Awiwu. My mieszkaliśmy przy Gordon Beach, słynącej z licznych boisk do siatkówki plażowej. Nie jestem wielką fanką plażowania, jednak muszę przyznać, że codzienna kąpiel w morzu dobrze nam wszystkim robiła, zwłaszcza po kilkugodzinnym maszerowaniu w upale. Infrastruktura plażowa w Tel Awiwie jest doskonale rozwinięta – liczne bary i restauracje, publiczne toalety, wypożyczalnie leżaków i parasoli, place zabaw i siłownie na otwartym powietrzu sprawiają, że chce się pójść na plażę.

Staraliśmy się chodzić na plażę popołudniami, gdy tłum (i skwar) był mniejszy. Co do rozwiązań logistycznych jeśli chodzi o plażowanie z trójką małych dzieci, to początkowo zabieraliśmy Agatkę w nosidełku i pozwalaliśmy jej wcinać piasek i wchodzić, a raczej wpełzać, do wody. Była absolutnie zachwycona! Efekt jednak był taki, ze przez większość czasu któreś z nas musiało ją mieć na rękach, dlatego też zmieniliśmy taktykę i na plażę chodziliśmy z wózkiem (kawałek trzeba było przenieść lub przeciągnąć) w porze popołudniowej drzemki. Może odebraliśmy Agatce trochę rozwojowych doświadczeń, ale dzięki temu mogliśmy się skupić na chłopakach i mieć choć moment wytchnienia dla siebie:)

Tel Awiw ma do zaoferowania jednak znacznie więcej niż tylko cudowne plaże. Po mieście można włóczyć się godzinami, zatrzymując się na mrożoną kawę, humus czy plac zabaw. Tych jest w Tel Awiwie pod dostatkiem, praktycznie na każdym skwerze czy w parku można znaleźć coś dla najmłodszych. Co istotne, większość placów zabaw jest zadaszona, dzięki czemu nawet w największym skwarze można chwilę odpocząć w cieniu.

Największy bazar w mieście, Carmel Market, przyciąga tłumy turystów i lokalnych mieszkańców. Można na nim kupić dosłownie wszystko, od świeżych owoców, warzyw i kwiatów, po sprzęty gospodarstwa domowego czy chińskie badziewie, na widok którego dzieciom świecą się oczy, a rodzicom opadają ręce. Warto zatrzymać się na znacznie tańsze niż w tradycyjnych lokalach falafle, sprzedawane w licznych budach i mini knajpkach na tyłach bazaru.

We wtorki i piątki, tuż obok Carmel Market, odbywa się wspaniały targ sztuki i rękodzieła, Nachalat Binyamin Market. Artyści rozstawiają swoje stoiska z obrazami, biżuterią, zabawkami i ceramiką wzdłuż ulicy, jest muzyka na żywo i warsztaty dla dzieci. Jest to raj przede wszystkim dla osób zainteresowanych tekstyliami i wyrobami pasmanteryjnymi, mi udało się upolować przepiękne materiały, nie do zdobycia w Polsce. Tak więc w drodze powrotnej do Polski miejsce po pieluszkach zajęło kilka metrów bieżących kolorowych tkanin:)

Dla osób preferujących street food w wersji hipsterskiej polecam położony w dzielnicy biznesowej Sarona Market.  Sarona to dawna kolonia niemieckich misjonarzy, którzy osiedlili się tutaj pod koniec XIX wieku. Dziś kompleks składa się z 33 przepięknie odrestaurowanych budynków, w których mieszczą się sklepy i kawiarnie i galerie sztuki. Przestrzeń pomiędzy budynkami to idealne miejsce na piknik rodzinny, dzieci mogą skorzystać z dwóch zacienionych placów zabaw.

Znajdujący się na terenie kolonii Sarona Market, to obecnie najmodniejsza miejscówka na kulinarnej mapie Tel Awiwu. Kilkadziesiat sklepów, stoisk i restauracji z kuchnią lokalną i międzynarodową to ulubione miejsce spotkań nie tylko młodych telawiwczyków, ale także  pracowników okolicznych biur, którzy przychodzą tu na lunch. Wybór jest ogromny, przestrzeń fantastyczna, ceny kosmiczne, polecam bardzo!

Neve Tzedek, dziś najmodniejsza, artystyczna dzielnica Tel Awiwu, powstała jako pierwsze żydowskie osiedle poza murami arabskiej Jafy (o moim zachwycie Jafą przeczytacie w kolejnym akapicie). W latach 20. mieszkało tu wielu pisarzy i intelektualistów, dzielnica była w pełnym rozkwicie. Po wchłonięciu jej przez prężnie rozwijający się Tel Awiw znacznie podupadła, wiele pięknych, dwupiętrowych budynków uległo zniszczeniu. Dopiero w latach 80. XX wieku rozpoczęto prace restauracyjne i dziś Neve Tzedek to kameralna dzielnica pełna designerskich butików, niewielkich galerii sztuki i klimatycznych kawiarni z przepięknymi ogródkami. Warto bez pośpiechu pospacerować wąskimi uliczkami, zajrzeć do licznych sklepików z oryginalną biżuterią i wypić kawę w cieniu drzewa grejpfrutowego.

Tuż obok Neve Tzedek znajduje się odrestaurowana stacja kolejowa HaTachana, na której terenie obecnie mieści się centrum kulturalne z licznymi restauracjami, sklepami z rękodziełem i modnymi ubraniami. W piątki rano można tu kupić lokalną zdrową żywność, my trafiliśmy akurat na festyn z okazji żydowskiego Święta Żniw, czyli Szawuot. Po całodziennym marszu chłopcy nagle odnaleźli w sobie nowe pokłady energii i nie mogliśmy ich stamtąd wyciągnąć:)

Moim absolutnym numerem jeden jest Jafa, jeden z pierwszych portów morskich świata, do 1949 roku osobne miasto, a dziś najstarsza dzielnica Tel Awiwu.

Do Jafy można dojechać miejskim autobusem lub przejść spacerem, na przykład wzdłuż wybrzeża. Poza wieloma zabytkami, jak siedemnastowieczny kościół św. Piotra, wieża zegarowa z 1906 roku, czy meczet Al-Mahmudijja, Jafa oferuje przede wszystkim niepowtarzalny bliskowschodni klimat i najlepszy humus w mieście. Zarówno turystów jak i lokalnych mieszkańców przyciąga słynny pchli targ, Shuk Hapishpeshim.

Część targu odbywa się w cieniu zadaszonych uliczek, jednak większość straganów rozkłada się bezpośrednio na chodnikach i placykach. Można tu kupić stare meble, ubrania, dywany, bibeloty, zabawki, sprzęty AGD, instrumenty muzyczne, pamiątki – każdy znajdzie coś dla siebie. Nawet jeśli w planach nie macie zakupów, warto powłóczyć się pomiędzy straganami i poczuć atmosferę miejsca.

To właśnie w Jafie przekonałam się do humusu, podawanego na ciepło, obowiązkowo z cebulą. Wybraliśmy malutką, rodzinną knajpkę naprzeciwko bazaru i zjedliśmy najlepszy posiłek podczas całego wyjazdu!

Na deser, czyli mrożoną czekoladę, wybraliśmy się do fantastycznej kawiarni Puaa, położonej tuz obok pchlego targu.

Kolejnym obowiązkowym punktem Jafy jest stary port, w którym obecnie mieszczą się nowoczesne knajpy i restauracje, galerie sztuki i butiki. W piątki rano w jednym z hangarów odbywa się targ lokalnych produktów.

Najpiękniejszy widok na Tel Awiw rozciąga się ze wzgórza położonego na terenie parku Gan HaPisga. Zarówno w samym parku, jak i w innych punktach malowniczej Jafy można spotkać mnóstwo nowożeńców, którzy wybierają to miejsce na sesje zdjęciowe.

Wracając do Tel Awiwu, jednym z miejsc wartych odwiedzenia jest największy plac w mieście, Plac Icchaka Rabina. Góruje nad nim koszmarna bryła ratusza miejskiego zaprojektowanego w latach 50. XX wieku. Na placu znajduje się również składający się z dwóch połączonych piramid  pomnik Holokaustu z 1974 roku.

Jeden dzień w Jerozolimie

Do Jerozolimy wybraliśmy się na kilka godzin autobusem, za który zapłaciliśmy 48 szekli za 3 osoby (Tomek i Agatka jechali za free). Na miejscu poruszaliśmy się tylko w obrębie otoczonego murami Starego Miasta, do którego z dworca dojeżdża się tramwajem.

Nie będę rozpisywać się na temat miliarda zabytków znajdujących się na terenie Starego Miasta, które, co wydaje się nieprawdopodobne, zajmuje jedynie 1 km2. Warto przespacerować się po każdej z czterech dzielnic – Żydowskiej, Chrześcijańskiej, Muzłumańskiej i Ormiańskiej – i samemu odkryć jak bardzo się one od siebie różnią.  Najczęstszym początkiem trasy jest Brama Jafy, przez którą wchodzi się na Stare Miasto. Stamtąd, praktycznie w linii prostej, można dostać się do Ściany Płaczu. Idzie się początkowo zadaszoną ulicą pełną straganów, wśród fali turystów. Po drodze jest mnóstwo schodów, tak że dla mniej wytrwałych poruszanie się z wózkiem (zresztą jak po większości Starego Miasta) może być lekkim koszmarem. Sama Ściana Płaczu robi niesamowite wrażenie, choć przyznam, że myślałam, że plac przed nią jest dużo większy. Warto pamiętać o odpowiednim stroju i udać się do wydzielonej części dla mężczyzn i kobiet.

W części chrześcijańskiej najważniejszym punktem jest Bazylika Grobu Świętego, która z powodu sporów wyznawców różnych odłamów chrześcijaństwa strzeżona jest przez muzułmanów. Kościół stoi w miejscu, gdzie ukrzyżowano Chrystusa, i sama budowla, z uwagi na gęstą zabudowę wokół jest niewidoczna z ulicy. To jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Jerozolimie, dlatego też do samego Grobu Świętego trzeba ustawić się w kolejce.

Dla muzułmanów najważniejszym punktem miasta jest Wzgórze Świątynne z Kopułą na Skale.  Na Wzgórze można dostać się kładką ponad Ściana Płaczu, dla turystów wstęp jest możliwy jedynie dwa razy w ciągu dnia, przez godzinę. Nam tym razem się nie udało, samą kopułę można zobaczyć spacerując po dachach Starego Miasta w dzielnicy żydowskiej. Niesamowitym doświadczeniem jest przekraczanie niewidzialnych granic dzielących poszczególne dzielnice. Różnią się one nie tylko mieszkańcami i językiem, ale także towarami sprzedawanymi na straganach i poziomem natężenia dźwięku.

Gdy zagłębialiśmy się w wąskie uliczki dzielnicy muzułmańskiej, by wreszcie wyjść ze starego miasta Bramą Damasceńską, zrobiło się dużo głośniej i gwarniej, zamiast różańców i jarmułek sprzedawcy oferowali świeżo wypiekane chleby i pity, a wokół unosił się zapach przypraw.

Na Jerozolimę z pewnością warto poświęcić dużo więcej niż kilka godzin, jednak jeśli planujemy jedynie jednodniową wycieczkę to najlepiej wybrać się po południu, kiedy turystów jest mniej i miasto staje się bardziej przyjazne.

Co jeść?

Tel Awiw to prawdziwy raj dla smakoszy, zwłaszcza jeżeli jesteście fanami kuchni bliskowschodniej. Tradycyjnej kuchni żydowskiej jest w mieście bardzo mało, podejrzewam, że do koszernych restauracji chodzą raczej miejscowi ortodoksyjni Żydzi, nie turyści. Humus, falafel, szakszuka, wszystko podawane z pitą, to podstawowe dania w większości knajp. Oczywiście w typowo turystycznych restauracjach królują burgery i sznycle, warto jednak próbować lokalnej kuchni w mniejszych knajpkach i barach. Jedzenie ogólnie jest bardzo drogie, nawet za podstawowe zakupy w markecie na śniadanie czy kolację zapłacimy dwa razy więcej niż w Polsce. Niemniej jednak jest naprawdę pysznie!

Podsumowując: czy warto jechać z dziećmi do Tel Awiwu? Zdecydowanie tak! Czy jeszcze kiedyś tam wrócę? Prawdopodobnie nie, mało jest miejsc (no, może poza Nowym Jorkiem), które chciałabym powtórnie zobaczyć. Wychodzę z założenia, że świat jest pełen tylu niesamowitych miejsc, że warto ciągle odkrywać nowe. Z pewnością jednak chciałabym wybrać się jeszcze do Izraela i zobaczyć jak naprawdę wygląda ten kraj, bo sam pobyt w Tel Awiwie, będącym czymś w rodzaju zabawowo-plażowej enklawy, nie daje wyobrażenia o życiu w pozostałych częściach państwa.

Podobne wpisy

2 komentarze

Skomentuj Krzysztof Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *